Lethe. Maria Michoń

Lethe to wystawa, w której artystka bada relację pomiędzy trwałością i przemijaniem, wykorzystując naturalne barwniki, akwarele i olej. To wydarzenie kierowane jest do osób zainteresowanych współczesnym malarstwem, sztuką eksperymentalną i refleksją nad procesem twórczym.
6.11–9.01.2026, 19:00 Lethe. Maria Michoń
Galeria Elektor
wstęp wolny
dostępność: pętla indukcyjna (dla osób słabosłyszących) – NA ŻĄDANIE
Paulina Czajor:
Lethe to wystawa o pamięci, zapomnieniu i przemijaniu. Artystka sięga po naturalne barwniki i akwarele, których nietrwałość staje się częścią procesu twórczego. Inspiracją jest rzeka zapomnienia – Lethe – symbol ulotności, ale i nowego początku.
W pracach z tej serii nietrwałe akwarele kontrastują z obrazami olejnymi, które dokumentują punkt zatrzymania w czasie. To dialog pomiędzy efemerycznością a trwałością, pomiędzy falą dźwięku – doświadczeniem muzycznym artystki – a plamą koloru na płótnie.
Światło odgrywa tu kluczową rolę: to ono pozwala barwnikom rosnąć, zmieniać się i zanikać, nadając obrazom autentyczność i grację starzenia. Lethe to medytacja nad czasem, procesem i zgodą na przemijanie.

Maria Michoń:
Tworząc obrazy, przykładamy wagę do ich trwałości i jakości. Nie sposób nie myśleć o doświadczeniach akumulowanych z technologii malarstwa. Uczciwość wobec odbiorcy każe tworzyć artefakty kultury możliwie niezmienne, niepoddające się próbie czasu.
Wtem przychodzi myśl, żeby stworzyć prace, które imitują życie – nietrwałe, zmienne, delikatne.
Takie podejście bardzo ze mną rezonuje, ponieważ połowę swojego artystycznego życia spędziłam jako muzyk – operując czasem i delikatną materią, która rozchodzi się jak kręgi na wodzie – czyli falą dźwiękową.
Inspiruje mnie relacja nietrwałości i trwałości. A właściwie to, co określa trwałość – czyli przedział czasu. Dlaczego tak bardzo chcemy zatrzymać czas, zamiast obserwować jego upływ? Nieprzypadkowo pojawiła się tu tytułowa Lethe – czyli rzeka zapomnienia. Z jej źródła czerpię wodę do tworzenia akwareli, naturalnych barwników, które znikają lub zmieniają się na moich oczach już podczas aktu twórczego.
Zanim jeszcze powstaną barwniki czy akwarele, pokonują one długą drogę – od zbierania kwiatów, otrzymywania roślin od przyjaciół i znajomych, robienia naparów, ucierania akwareli. Pisząc te słowa, zerkam przez okno na dojrzewający czarny bez, którego owoce już niedługo zbiorę, a gdy zawiśnie wystawa, pewnie wyschnięty opadnie na ziemię. Maluję także swoje punkty odniesienia, czyli olejne wersje plam i kolorów, żeby zobaczyć, gdzie na osi czasu właśnie się znalazłam. Są one w pewien sposób przewrotnym odwróceniem relacji z dziełem spontanicznym i tylko częściowo kontrolowanym. Kwestia skali, czasu powstawania obrazu i jego finalnej trwałości pozwala zupełnie inaczej myśleć o realistycznie namalowanych abstrakcyjnych plamach. Jest to pewien paradoks, realistyczna abstrakcja.
Te prace to już nie tylko trwałość i przemijanie. To pogłębiona obserwacja i medytacja. Daję sobie na nią czas, na te powtórzenia w innym narzędziem, nie po to, by udawać, ale dlatego że chcę móc obserwować. Uważam to za przywilej tworzenia.
Tym, co niewątpliwie gra pierwsze skrzypce w malarstwie naturalnymi barwnikami, jest światło. Bez niego żaden z zachodzących procesów nie miałby miejsca. Wzrastanie roślin, które pozyskałam, a także kres tuszu z hibiskusa czy czarnego bzu, który zanika pod wpływem promieni UV. Światło wpływa także na utlenianie farby olejnej, na jej blaknięcie lub żółknięcie, procesy te zachodzą nieco wolniej, ale są dla mnie równie fascynujące. Nadają obrazom autentyczności i gracji, których nabierają wraz z procesami starzenia. Światło i jego instalacje oraz odbicia, ślady, pochłanianie światła, niszczycielska moc utleniania to piękne kwestie. Myślę, że trzeba mieć na nie zgodę. Lub należy najpierw napić się wody z Lethe, by móc zapomnieć o standardach trwałości.
![]()
ZOBACZ: Program MIK w wersji tekstowej




